dimanche 31 octobre 2010

Kyoto, Dzien pierwszy

W sobote rano bylismy z siebie niezmeirnie dumni - udalo nam sie wstac o 6 rano. Ciezko bylo, bo jak zwykle zasnelismy okolo drugiej , ale musielismy to zobic, aby dojechac na najwiekszy w Japonii targ rybny. Na zewnatrz strugi deszczu, a w srodku, na wielkiej hali - morze... a przynajmniej wszystko co w morzu mozna znalezc - od wielkich tunczykow, po osmiornice i najrozniejsze slimaki... Bylo troszke za wczesnie aby zjesc sushi, a poza tym takie ilosci krojononego na naszych oczach miesa odebralo nam apetyt.
Wrocilismy do pokoju i po krotkim pakowaniu udalismy sie na dworzec, aby wsiasc w superszybki pociagShinkhansen, ktory zabral nas odo odleglego o 500 km Kyoto.

Wzielismy miejsca w wagonie dla niepalacych, ktory i tak byl przepelniony dymem nikotynowym, ciezko bylo oddychac, gdybysmy na nasze nieszczescie wsiedli do wagonu do palacych to chyba nie dojechalismy do miejsca przeznaczenia.

Kyoto nas zaskoczylo ciepla temperatura. Bylismy jednak nieco zmeczeni i na podboj Kyoto wyruszyulismy dopiero wieczorem... I szlismy i szlismy i szlismy, czulismy sie jak na wsi - urocze strumyczki, pozamykane domy, pusto na ulicach. Po dlugim marszu doszlismy do dzielnicy barow i restauracji. Trafilismy do niezlego baru, gdzie panowala rockowa atmosfera, wlasciciel byl gitarowa gwiazda rocka Japonii w czasach swojej mlodosci. poznalismy wielu obcokrajowcow i zostalismy do 4 rano... A niedziela jak to niedziela... obudzilismy se o 16 - juz sami nie wiemy czy to jetlag - bo nie zyjemy ani czasem japonskim ani europejskim, nasze organizmy nadaly nam swj wlasny dziwaczny rytm. A skoro wszystko zamyka sie tutaj o 17 (oprocz barow) to spedzilismy dzien w hotelu, na kolacje tez zjechalismy kilka pieter nizej.

A skoro nie ma czego opowiadac to lekkie podsumowanie naszych wrazen z Japonii:
- tutaj nigdzie sie nie spieszymy, do wszystkiego sa kolejki: do metra wchodzimy gesiego, na taksowki i na autobusy tez czekamy gesiego (czasem kolejki wystawiaja kilkadziesiat metrow poza wiate autobusowa, ale ordung must zein)
- japonczycy spedzaja swoj czas w metrze spiac, a mlode japonki pisza dlugie smsy - okazuje sie, ze nie sa to smsy, ale romanse, ktore pisza w tym formacie. Na liscie bestsellerow ksiegarn znajduja sie wlasnie takie romanse opublikowane w wersji ksiazkowej
- nikomu nie zostawiamy napiwku, gdyz jest to dla nich wielka obraza... ciezko bylo sie do tego przyzwyczaic, zwlaszcza, ze wszyscy sa sluzebni i bardzo mili
- mezowie nie wychodza publicznie z zonami, nawet mlodziez wychodzi w grupkach "chlopcy" i "dziewczeta"
- jezeli chodzi o picie (alkoholowe i nie) zawsze serwujemy swojemu sasiadowi, a on natychmiastowo jest zmuszony zaserwowac nam... tutaj nie uslyszysw "tso... ssse mna nie wypjesz?", po prostu nalewasz osobie i ona musi ci rownioez nalac... a stad nie daleko do katastrofy, zwlaszcza ze azjaci niezbyt dobrze trawia alkohol (a bardzo lubia pic), poznym wieczorem co kilkaset metrow widzimy "upadlego" osobnika otoczonego umierajacymi ze smiechu niewiele bardziej trzezwymi towarzyszami... i wszyscy "sledza weze" w drodze do domu
- i ostatnia rzecz - tutaj jezdzi sie po lewej stronie jezdni i chodzi sie rowniez po lewej stronie chodnika... bylismy powodem wielu korkow "chodnikowych" gdyz czasami ciezko jest nam sie przestawic.
- a nie, teraz ostatnia rzecz - tutaj pali sie w barach, restauracjach, itp... ale jest zakaz palenia na ulicach... wiele rzeczy jest tutaj na odwrot.
A teraz ogladamy Japonska telewizje - doswiadczenie niezapomniane:)
Papa, do jutra

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire