samedi 23 octobre 2010

Chinczycy zjedza wszystko co ma 4 nogi, oprocz stolu

Dzisiejszy poranek byl dosc ciezki, z powodu wczorajszego dosyc "przechulanego" wieczoru... wczorajszy post byl z tego powodu dosc chaotyczny... a trzeba bylo wstac predzej od mojego ukochanego i nadzorowac dostawe tortu urodzinowego... i dzisiaj na sniadanie byl tort zjedzony w lozku... sniadanie dosyc masywne i do poznego wieczora nie mielismy ochoty na jedzenie.

A dzisiaj zwiedzalismy Kowloon, czyli kontynentalna czesc Hong-Kongu i tutaj nie bylo watpliwosci, jestesmy w Chinach... Wszedzie chinskie znaki, dziwne zapachy, waskie ulice, tlumy ludzi... co kilka krorko tradycyjne apteki proponujace jako lekarstwa suszone malze, suszone osmiornice itp. Nie mamy ochoty tutaj zachorowac.

Nie dotarlismy na czas do buddyjskiej kaplicy, bo zamykana jest o 17, ale zapach kadzidel roznosil na kilka ulic dookola.

Gubilismy sie co krok, bo angielskie nazwy ulic byly coraz rzadsze, ale wcale nam to ie przeszkadzalo, bo kazde miejsce bylo urocze (w sensie "oryginalne").

A na koniec, po kilku godzinach w Chinach poszlismy na kolacje do chinskiej restauracji, o ktorej w przewodniku napisano, ze menu moze przerazic wrazliwsze osoby... Ciezko bylo cos wybrac (w sensie cos najbardziej przypominajacego normalne jedzenie). Restauracja proponowala rekina (ktore zabija sie w brutalny sposob) podawanego na rozne sposoby, obok tego kacze jezyki, kurze nerki, swinskie kopyta). My, po dlugich pertraktacjach z kelnerem moglismy dostac zupe z kurczaka i kukrydzy, krewetki tygrysie i kurczaka, ktorego podanie podaje wiele do zyczenia (zdjecie zaloczone ponizej, tak, tak, nasz talerz ozdabiala upieczona glowa ptaszka).

A teraz koncze i ede korzystala z ostatniej nocy w naszym palacu, jutro plyniemy do Makao, a pojutrze wylatujemy do Tokyo...

Gdy Megi (nasz tajfun) dowiedzial sie, ze jestesmy w Hong-Kongu w ostatnim momencie zmienil zdanie i skierowal sie w strone Tajwanu. A zatem dobranoc...

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire