jeudi 21 octobre 2010

Dech nam zaparlo

Po dwunastu godzinach w samolocie (z czego dwie spedzone na lotnisku, bo legendarni juz strajkujacy Francuzi opozniali nasz wylot) dotarlismy w miejsce naszego przeznaczenia.
Lot byl udany (troche nami trzeslo) choc ze zdziwieniem stwierdzilismy, ze Air France sa liniami wygodniejszymi. Na lotnisku, niespodzianka, czekala na nas cala ekipa pomocnikow przyslanych z naszego ekskluzywnego hotelu. Od razu po opuszczeniu samolotu czekal na nas mily pan w smiesznym samochodziku, ktory podwiozl nas az do okienek przeprawy granicznej (jazda byla zabawna, ale sami nie wiedzielismy czy sie smiac, czy poddac sie lekkiemu zazenowaniu, gdyz wszyscy pasazerowie analizowali: co jest w nas takiego wyjatkowego, ze mamy ktolewskie przywitanie)... na tym nie koniec, po odprawie kolejny mily pan zabral nasze bagaze i odprowadzil do autokaru... w zyciu nie widzialam tak wygodnego autokaru: siedzenia skorzane, ogrooomne, o niebo wygdniejsze niz w samolocie... i gdy bylismy w komplecie (4 pasazerow) ruszylismy do hotelu, o ktorym moze bedzie inna historia bo dech nam zaparlo...

Wiedzielismy, czego sie spodziewac po Hong-Kongu, wiedzielismy, ze jest miastem, ktore ma kilkakrotnosc wiezowcow Nowego Jorku... Ale cala droge mielismy buzie otwarte jak dzieci: wielkie biurowce, nowoczesna architektura, a wszystko to przelamane tropikalna roslinnoscia i turkosowa woda morska robi niesamowite wrazenie... i odkrylismy rowniez dlaczego jest to miasto najbardziej przeludnione na swiecie: budynki mieszkalne oddalone od centrum sa imponujace: scisniete jak sardynki, a na dodatek ogromnie wysokie... nie wiem jak ludzie moga zyc w takich warunkach... na dodatek widac, ze jedno okno to odpowiednik jednego mieszkania...

Dzisiaj zwiedzilismy Peak Victoria (punkt widokowy w malowniczym parku) do ktorego dojezdza sie 120-letnia kolejka, ktorej trasa jest stroma jak sciana, a kolejka nie ma hamulcow, ciagnieta jest na jednej linie (cale szczescie masywnej). Widok powalajacy na kolana. Po drodze spotkalismy jakiegos bardzo waznego oficera (ktory mial srogi wyraz twarzy iotoczony byl eskorta policji). Ja prawie popelnilam najwiejszy blad swego zycia, bo przez przypadek bylam w planie oficjalnych zdjec, a z tym panem to nie chcialabym zadzierac, wygladal groznie)...

Ja tu gadu-gadu a tutaj jest wazna infrmacja do przekazania... niebawem moze nam doslownie zatkac dech w piersi, ale nie z powodu wrazen, ale wiatru. Juz na lotnisku jeden z milych panow pomagajacych nam poinformowal nas z usmiechem na ustach (bo oni zawsze sie szczerze usmiechaja), ze zbliza sie tajfun...najwiekszy od dziesiecioleci...ktory ma juz skale 3 (na 5 mozliwych)... Podobno Chiny spodziewaja sie miliardowych strat, wielu mieszkancow z mniej stabilnych domostw juz ewakuowano... a on ciagnie prosto na Hong-Kong. My mamy nadzieje, ze nas nie zdmuchnie... choc krzyzuje to nasze plany, nie mozemy poplynac ani do Makao ani na wyspe Lantau (bo juz jutro fale maja siegac 5-7 metrow)... Miejmy nadzieje, ze nie pokrzyzuje to naszych planow i bedziemy mogli w poniedzialek wyleciec do Tokyo...

No to koncze, bo pomimo krotkiej siesty w sroku dnia jetlag nas dogania. Idziemy spac, bo tutaj juz jest prawie 2 w nocy. Do jutra (o ile tajfun nie dotrze za szybko i nie odlaczy nam pradu).

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire