dimanche 7 novembre 2010

no to nara...

Oto ostatni nasz wpis, choc nasze wakacje jeszcze sie nie skonczyly... Skoro i tak nikt nam nie napisal, czy przeczytal choc slowo postanowilismy, ze teraz robimy co chcemy i ani slowa nikomu:)

Aby jednak, dla wlasnej satysfakcji zakonczyc nasz blog, oto moj ostatni wpis.
Jak juz pisalismy podjelismy decyzje skrocic nasz pobyt w Japonii.Przedostatniego dnia odkrylismy prawdziwy skarb, ktory znajdowal sie tuz pod naszym nosem. Kilka metrow od naszego hotelu byla swiatynia sanjusangendo, ktora miescila 1001 rzezb buddy, wielkosci "naturalnej", wszystkei pozlacane i ustawione w rzedach jedna obok drugiej, widok byl naprawde imponujacy. Nastepnego dnia pojechalismy do Nary, gdzie przywitalo nas 1200 saren, nie wszystkie naraz, ale wiele ich bylo. Dokarmialismy je ciastkami, sprzedawanymi specjalnie w tym celu, ale gdy po kilku minutach zebralo sie cale stadko, a nam sie ciastka skonczyly i male bestie zaczely nas podgryzac, to okazalo sie, ze stadko malych niewinnych bambich moze byc przerazajace:)

ZObaczylismy oczywiscie posag wielkiego buddy, najwiekszy posag z brazu na swiecie... i okazalo sie, ze zrobilismy juz niezly marsz, wraz z droga powrotna na stacje kolejowa przesslismy spore kilka kilometrow... a nastepnego dnia, czyli wczoraj (w sobote) bez zadnych wyrzutow opuscilismy Japonie.

W samolocie Cathay Pacific nasze stewardessy nie usmiechaly sie na sile, obslugiwano najpierw mnie, a potem mojego ukochanego, i stwierdzilismy z radoscia: witaj nasza kulturo... Cos co nam sie podobalo pierwszego dnia: organizacja, porzadek, usmiechniete twarze okazalo sie byc fasada bardzo dziwacznego systemu spolecznego... Ludzie usmiechaja sie do Ciebie nie dlatego, ze sa pogodnego usposobienia, ale dlatego, ze musza pokazac mila twarz, tego wymaga od nich szacunek wobec drugiego  czlowieka... szacunek, ktory jest tak przymusowy, ze nie sprawia on przyjemnosci ani osobie go okazujacej ani osobie ktorej jest on okazywany... Sa to smutni ludzie, ktorzy musza poddawac sie codziennie ogromnej presji socjalnej - w domu, w szkole, w pracy, w malzenstwie... jest to kraj, ktory opuszczamy z mysla, ze nie chcielibysmy tutaj mieszkac...

Ale niczego nie zalujemy, bylo to zyciowe doswiadczenie i podroz.
A teraz jestesmy na nowo w Hong-Kongu. W "naszym" hotelu, w ktorym spedzilismy ostatnia noc w Hong-Kongu przed Japonia i w ktorym sie po prostu zakochalismy (to jak zyc w ksiazce taschena, estetyczna ekstaza) powitano nas prezentem - ksiazka z chinskimi przyslowiami. Pierwsza noc spedzilismy wedrujac po barach i klubach (w zasadzie to jedne wielka ulica na ktorej wszyscy sa na zewnatrz i przemieszczaja sie co kilka metrow, cala noc dookola nas spotykalismy te same twarze,a co chwile zmienialismy miejsce.

No i co najwazniejsze: jest tu cieplo!!! lato!!! mozna chodic w krotkich rekawkach, lapac slonce przed powrotem do jesiennej Francji! i jest tutaj wszystko: nowoczesna architektura, rajskie plaze, zycie nocne, tropikalne lasy... Odpoczywamy i cieszymy sie zyciem!!!
To papa!!!

2 commentaires:

  1. Après le photographe, c'est le rédacteur français qui s'est mis en grève ? Frustré je suis !…
    Heureusement, "Google translate is your friend" et, étonnamment, il fonctionne plutôt plutôt bien — en tout cas on capte quelque chose.
    Que vous en ayez un peu assez du blog, ça se comprend aussi. Merci en tout cas de nous avoir emmenés avec vous jusqu'ici !
    Et bonne fin de séjour.

    RépondreSupprimer
  2. Ah, mais moi aussi j'attends la traduction; ça a l'air intéressant!
    Allez, Laurent, un dernier effort!
    Bises
    Aleth

    RépondreSupprimer